W pewnym sensie przepaść między fanem z gwiazdą zmniejszała się z każdym kolejnym krokiem. Kto by uwierzył że chłopak jadący w samochodzie i żujący gumę, ubrany w czapkę i zwykły t-shirt jest najbardziej pożądaną gwiazdą wśrod setek tysięcy ludzi. Kto by pomyślał że chłopak w trampkach i jeansach wyprowadzający psa, idąc po krętej ścieżce, może jutro znów będzie stał na scenie patrząc na tysiące. Kto by pomyślał że ma na sobie ubrania za kilka tysięcy skoro wygląda tak niewinnie i zwyczajnie, że spogląda na ciebie z odległości kilku metrów paląc papierosa. I jak to możliwe że jest to ten sam chłopak, którego obserwowałyśmy w tłumie na koncercie.
"Tu nie ma Tokio Hotel, tu jest po prostu Bill i Tom Kaulitz"
" Jadą" i nagle nadchodziła nicość(...)
Noc spadających gwiazd była najpiękniejszą.
Powiem że naprawdę pięknie to napisałaś ;-)
OdpowiedzUsuńBardzo poruszająca notka. To fakt.
OdpowiedzUsuńMyślałam, że zawsze jest szansa zobaczenia ich w Berlinie w sklepie albo jak będę wracała ze szkoły do domu, a teraz ich nawet w DE nie ma.
OdpowiedzUsuńChyba nigdy nie zrozumiem, po co jeździłyście pod ich chatę. :|
OdpowiedzUsuńtrudne do zrozumienia?
OdpowiedzUsuńbo tęskniłyśmy za nimi jako fanki... podczas gdy rok nie byli na żadnych oficjalnych eventach. Bo nam ich brakowało a tam byłyśmy blisko
są . . Bill i Tom Kaulitz, a nie jest. Tak przy okazji
OdpowiedzUsuń